Komentarze: 2
Chciałam Daft Punk zobaczyć na żywo, mimo, iż za taką muzyką nie przepadam.
Zobaczyłam...
Wizualizacje, które uskutecznili do pięt nie dorasały nawet tym, które posiadam w mym zacnym Real Playerze (od weekendu szacuneczek dla tegoż programu).
Jako, iż "impreza" cała na wyścigach konnych się odbywała, można się było domyślić jakie "zapachy" jej towarzyszyły. Do tego rozdawali nałęczowiankę jabłkową, która w wymieszaniu z owymi produktami natury końskiej o wymioty przyprawiała niejednego, jak myślę, twardziela. Nie pomogła nawet autosugestia, żeby ową wodą się napierdolić.
Uciekłyśmy z tamtąd czem prędzej. Po owym "ratuj się skto może" konflikt zdań powstał straszny, gdzie iść mamy i co robić z tak "pięknie" rozpoczętą sobotnią nocą... i na przystanku wylądowałyśmy.
Dnia następnego już nikt nawet nie wspominał w firmie, że na drugą część owego festivalu się wybiera... i chwała im za to przeogromna!
/Turn up the radio, i need the music, gimmie some more!/ Autograph